Moja nowa synowa krzyknęła: „On nie jest moim dzieckiem!” i zabroniła mojemu wnukowi udziału w zdjęciach ślubnych, więc wkroczyłam, żeby pokazać wszystkim, kim ona naprawdę jest.

Płakałam na nią, niepewna, czy dobrze usłyszałam.
Kontynuowała: „Słuchaj, nie nienawidzę dzieci, jeśli o to ci chodzi. Po prostu… nie jestem jeszcze gotowa, żeby zostać macochą na pełen etat. Z Matthewem zgodziliśmy się, że Alex zostanie z tobą, bo potrzebujemy trochę przestrzeni. To lepsze dla wszystkich”.

„Sytuacja Alexa się nie poprawia” – powiedziałem.

Zaśmiała się, jakbym grała operetkę. „On nawet nie będzie pamiętał tego dnia. Ma pięć lat”.

„Będzie pamiętał, że nie pasował” – powiedziałem. „Dzieci zawsze pamiętają, kiedy są wykluczane”.

Zacisnęła zęby. „To nasz ślub. Nie zamierzam poświęcać zdjęć, energii ani emocji tylko dlatego, że ludzie chcą przeżyć sentymentalną chwilę z dzieckiem, którego ledwo znam”.

Potem już nic nie powiedziałem.

Tylko dla zobrazowania.
Ale coś utkwiło mi w pamięci.

Wendy nie chciała tylko ślubu; pragnęła życia asystentki, prostego i bez kredek na podłodze. Nie chciała, żeby przypominano jej, że Matthew ma jeszcze całe życie przed sobą.

A Alex? On był tym wspomnieniem.

Ale Matthew nie odpowiedział. Nigdy tego nie zrobił.

Więc sam ubrałem Alexa w dniu naszego ślubu. Wyglądał dobrze w małym szarym garniturze i granatowym krawacie.