Mój najmłodszy syn zawołał mnie z kokpitu: „Twoja synowa właśnie wsiadła do mojego samolotu. Kto jest w naszym…”

Była szczupła, miała związane włosy i inteligentny, ale przyjazny wyraz twarzy. Spojrzała na mnie i lekko się uśmiechnęła. „Czy mogę się przedstawić? Nazywam się Luciana Varela, Doña Estela, koleżanka Isidory z czwartej klasy. Proszę wejść. Czas, żebyś poznała prawdę”. Wziąłem głęboki oddech, starałem się nie trząść nogami i wszedłem do wąskiego, blaszanego domu.

Ściany były poplamione, cementowa podłoga popękana, a w powietrzu unosił się delikatny zapach środka dezynfekującego. W kącie starszy mężczyzna kaszlał słabo. Leżał na starej pryczy, przykryty zniszczonym kocem. Pokój wydał mi się przytłaczający, ale i tak wszedłem i usiadłem na drewnianym krześle, które pokazała mi Luciana.

Kobieta, uderzająco podobna do Araceli, spuściła głowę. Jej głos ledwie brzmiał głośniej niż szept. „Wybacz, nie jestem Araceli. Mam na imię Isidora”. Spojrzałam na nią, błądząc myślami, nie mogąc sformułować słów. Isidora. Imię brzmiało obco, ale twarz wydawała się aż nazbyt znajoma. Zacisnęłam pięści i starałam się panować nad głosem. „Wyjaśnij mi, dlaczego jesteś tak podobna do mojej synowej i dlaczego do mnie przyszłaś”.

Isidora podniosła wzrok, jej oczy wypełniły się poczuciem winy, ale nie odpowiedziała od razu. Zamiast tego Luciana usiadła obok niej. Nalała sobie szklankę wody ze starego plastikowego dzbanka i zaczęła mówić. „Isidora jest bardzo biedna, Doña Estela” – powiedziała Luciana spokojnym, wyraźnym głosem. „Jej przybrani rodzice są bardzo chorzy, zwłaszcza ten mężczyzna”.

Kilka lat temu Isidora spotkała Araceli przypadkiem na targu. Od razu się polubiły, a Araceli wykorzystała okazję. Zaproponowała Isidorze, żeby zastąpiła ją na kilka godzin, kiedy tylko będzie tego potrzebowała. Isidora nie chciała, ale Araceli bardzo dobrze jej płaciła, a jej rodzina potrzebowała pieniędzy na lekarstwa.

Spojrzałam na Isidorę i zobaczyłam, że pochyliła głowę, ściskając szmatę tak mocno, że aż zbielały jej kostki. Ścisnęłam ją, a w moim głosie słychać było niedowierzanie. Zastąpić ją kimś innym? Dlaczego Araceli miałaby chcieć, żeby ktoś ją udawał? Isidora podniosła wzrok, a jej głos drżał.

Nie wiem wszystkiego, proszę pani. Powiedziała tylko: „Zostań w domu na kilka godzin. Zrób parę rzeczy, na przykład idź na zakupy, zajmij się dzieckiem”. A ona już dała mi pieniądze, dużo pieniędzy, wystarczająco, żeby kupić lekarstwa dla moich rodziców. Dla mnie. Nie odważyłam się zadać więcej pytań. Pochyliła głowę, a łzy spływały jej po policzkach.

Spojrzałem na nią i poczułem ucisk w piersi. Każdy dziwny szczegół ostatnich kilku miesięcy nagle nabrał sensu. Zmiana w jej piśmie, czasem słodkim, czasem cierpkim. Jej głos, czasem słodki jak miód, czasem zimny. Wszystko teraz do siebie pasowało, jak ostatnie elementy układanki, której nie chciałem widzieć. Luciana kontynuowała, a jej wzrok się wyostrzył.

Nie wiem, czy to pomoże, ale kiedyś widziałem Araceli z bardzo eleganckim mężczyzną. Nazywa się Salvador Quiñones. Usłyszałem to imię przypadkiem, kiedy rozmawiali w kawiarni. Zwracali się do siebie czule „kochanie”. W tym momencie Isidora czekała na zewnątrz w samochodzie i nie rozumiała. Nazywał się Salvador Quiñones.

To było tak, jakby nóż przeszył mi serce. Przypomniałam sobie słowa Ivána. Siedziała w pierwszej klasie obok bogatego mężczyzny. Mały pokój zdawał się wirować wokół mnie. Starałam się zachować spokój, ale ręce trzęsły mi się tak bardzo, że przewróciłam szklankę wody. Luciana szybko ją wytarła, ale ja tylko pokręciłam głową, a mój głos się załamał. „Ona… Araceli… zdradza moją rodzinę”. Isidora wybuchnęła płaczem, a jej głos się załamał. „
Proszę, wybacz mi. Nie chciałam nikogo skrzywdzić. Chciałam tylko uratować moich rodziców”. Spojrzałam na tę młodą kobietę, jej twarz była identyczna jak Araceli, ale z wyrazem bólu i skruchy. Chciałam się wściec. Chciałam krzyczeć. Ale kiedy zobaczyłam Isidorę, poczułam tylko litość. To nie ona była sprawczynią tego wszystkiego.

Była tylko pionkiem w grze Araceli.

Wszystko rozpadało się na moich oczach. Wstałam i starałam się mówić spokojnie. „Isidora, wiesz, gdzie jest Araceli? Wiesz, co robi, kiedy prosi cię, żebyś ją zagrała?” Isidora pokręciła głową, wciąż płacząc. „Nie wiem, proszę pani. Po prostu kazała mi zrobić to, o co prosiła, i mi zapłaci”. Nie odważyłam się zadać więcej pytań.

Luciana położyła jej pocieszająco dłoń na ramieniu, a potem zwróciła się do mnie. „Doña Estela, wiem, że to dla ciebie bardzo bolesne. Ale Isidora też jest ofiarą. Nie miała wyboru”. Rozejrzałam się po skromnym domu i wsłuchałam w cichy głos mężczyzny na pryczy. Rozumiałam rozpacz Isidory, ale to nie złagodziło poczucia zdrady, które czułam.

Zacisnęłam pięści i próbowałam powstrzymać łzy. „Nie winię cię, Isidoro, ale muszę znać prawdę. Muszę chronić mojego syna i wnuka”. Wstałam, czując, jakby mój świat się walił. „Dziękuję, Luciano, że powiedziałeś mi prawdę. Wrócę”. Wyszłam z domu, oślepiona jasnym słońcem.

Ale moje serce zamarło. Następnego ranka wróciłem do małej uliczki, gdzie dręczyły mnie poplamione ściany i łuszczące się drewniane drzwi. Słońce wciąż grzało, ale czułem w sobie chłód, jakbym niósł lodowaty wiatr nierozwiązanych wątpliwości.

Zapukałam do drzwi domu numer 14, ściskając rodzinne zdjęcie jak amulet, by dodać sobie odwagi i stawić czoła prawdzie. Tym razem Isidora nie wydawała się taka przestraszona. Otworzyła drzwi, wciąż nieśmiała, ale już spokojniejsza, i zaprosiła mnie do środka. Doña Estela już na nią czekała.

Proszę wejść. Dom był wciąż mały, unosił się w nim zapach środków dezynfekujących, a na pryczy słychać było mężczyznę kaszlącego cicho.

Usiadłam na starym drewnianym krześle i spojrzałam na Isidorę. Miała na sobie prostą bluzkę, a włosy luźno związane. Wyglądała na zmęczoną, ale już nie przestraszoną. Wzięłam głęboki oddech i powiedziałam cicho: „Isidoro, chcę poznać twoją przybraną matkę. Muszę to wszystko lepiej zrozumieć”. Isidora skinęła głową i zaprowadziła mnie w kąt na czwartym
piętrze, gdzie na łóżku leżała bardzo szczupła kobieta o siwych włosach. Jej oczy były szkliste, wpatrywały się w sufit. To była Doña Felicitas Morales, przybrana matka Isidory. Ujęłam jej szczupłą dłoń i przedstawiłam się. Jestem Estela Márquez, matka Estebana, męża Araceli. Doña Felicitas

Spojrzała na mnie, ciężko oddychając, i powiedziała słabo: „Isidora nie jest moją córką. To dziewczynka, którą adoptowałam, kiedy była noworodkiem”.

Jej słowa uderzyły mnie jak młotem. Zamarłam, serce waliło mi jak młotem, ale starałam się zachować spokój. „Proszę, powiedz mi, jak to się stało”. Kobieta kaszlnęła, a potem powoli zaczęła opowiadać historię, na którą nie byłam przygotowana. „Lata temu byłam pielęgniarką w wiejskim szpitalu” – zaczęła drżącym głosem.

Bardzo biedna rodzina. Mieli córki bliźniaczki. Byli tak biedni, że nie byli w stanie utrzymać obu. Matka płakała. Powiedziała, że ​​może zatrzymać tylko jedną z nich. Porzucili ją. Moje serce pękło. Nie mogłem pozwolić, żeby porzucili to dziecko. Więc ją adoptowałem. To jest Izydora. Zawahał się przez dłuższą chwilę, kaszlnął, a potem spojrzał na Izydorę z bezgraniczną miłością.

Wychowywałam ją jak własne dziecko, ale wiem, że zawsze chciała znaleźć swoich biologicznych rodziców. Nie mam jej nic do zaoferowania poza moją miłością. A dom? Siedziałam tam, ściskając krawędź krzesła, i kręciło mi się w głowie. Wiesz, kim są biologiczni rodzice Isidory?

Zapytałam drżącym głosem. Doña Felicitas pokręciła głową.

Wiem tylko, że to była biedna rodzina z pobliskiej wioski. Nie zadawałam wielu pytań. Chciałam tylko uratować dziewczynę. Spojrzałam na Isidorę i zobaczyłam, jak jej twarz opada, a po policzkach spływają łzy. „Doña Estela, nic nie wiem o moich biologicznych rodzicach” – powiedziała zdławionym głosem. „Ale kiedy poznałam Araceli, pomyślałam, że może…”