Telefon od Ivána z lotniska, paszport Araceli, ta sama kobieta w samolocie i wszystkie drobne szczegóły, które zauważyłem – od sposobu, w jaki zmieniała ręce podczas pisania, po jej nastrój, który zmieniał się z dziennego na nocny. Wyjąłem notes z torby i podałem jej. „Patrz, zapisałem tu wszystko”.
Nie wiem, czy mi się tylko wydaje, ale nie mogę już dłużej udawać głupiej. Carmela zmarszczyła brwi, przewracając strony. Czytała powoli palcami, śledząc moje drżące pismo. „Zauważyłaś wszystko?” – zapytała poważnie Estela. „Za każdym razem, gdy wychodzi i wraca, jest jak inna osoba. Co masz na myśli?”
„To ona?” Pokręciłam głową, ściskając kubek z kawą.
„Nie wiem, Carmelo. Wiem tylko, że się boję”. Boję się, że Araceli coś ukrywa. Boję się, że moja rodzina się rozpadnie, jeśli będę kopać głębiej. Ale nie mogę przestać. Muszę poznać prawdę. Dla Estebana. Dla Mateo”. Carmela odstawiła kubek na stół i spojrzała na mnie z determinacją. Kobiet nie da się oszukać.
Uspokój się, Estela. Co podpowiada ci instynkt? Jestem pewna, że coś tu jest nie tak.
Musisz dojść do sedna sprawy. Zawahałam się, szepcząc. „Ale co, jeśli źle ją oceniłam? Co, jeśli skrzywdziłam Estebana?” – przerwała stanowczo Carmela. „Słuchaj swojego instynktu. Jeśli nie poznasz prawdy, zawsze będziesz żyła w niepewności i wtedy nie będziesz w stanie ochronić ani Mateo, ani Estebana”.
W tym momencie Doña María, moja znajoma, która sprzedaje warzywa na targu, weszła do kawiarni, rozpoznała mnie i uśmiechnęła się. „Doña Estela, co za zbieg okoliczności! Widziałam twoją synową na targu w zeszłym tygodniu. Przywitała mnie bardzo serdecznie. Kupiła mi nawet dodatkowy pęczek kolendry do gotowania. Ale dziś rano wróciła. Bardzo poważna. Nawet się nie przywitała. Kupiła warzywa i wyszła”.
„Coś nie tak z twoją synową?” Wymusiłam uśmiech i odpowiedziałam: „Musi być zmęczona”. „Maria”. Ale w głębi duszy czułam się, jakbym tonęła. Ktoś inny zauważył dziwne zachowanie Araceli. Podziękowałam Doñi Marii. Patrzyłam, jak odchodzi, i zwróciłam się do Carmeli. „Jasne”. Z przerażoną miną Carmela wzięła mnie za rękę, a jej głos złagodniał.
„Widzisz, Estela, nie tylko ty to widzisz. Nawet sąsiedzi to widzą. Nie oszukuj się. Zapisuj wszystko. A jeśli to konieczne, musisz ją ścigać. Nie po to, żeby ją skrzywdzić, ale żeby chronić swoją rodzinę”. Skinęłam głową, ale serce mi zamarło.
Wiedziałam, że Carmela ma rację, ale myśl o pójściu za własną synową sprawiła, że poczułam się, jakbym zdradzała rodzinę. Dbałam o ten dom przez całe życie, a teraz musiałam zrobić coś, czego nigdy sobie nie wyobrażałam: zbadać jeden z moich własnych domów. Wróciłam do domu tego popołudnia, wciąż w szoku.
Araceli wyszła z domu ze swoim znajomym niebieskim koszykiem w ręku. „Mamo, idę tylko na targ” – powiedziała cicho.
Skinęłam głową, ale gdy tylko zniknęła za bramą, otworzyłam notes i napisałam: 15:00. Araceli idzie na targ. Niosła niebieski koszyk. Normalna postawa. Stałam tam, patrząc na zegar i licząc każdą minutę. O szóstej Araceli wróciła. Ale koszyk, który niosła, był teraz czerwony. Byłam…
Zaskoczona, zapytałam: „Zmieniłaś koszyk?”. Uśmiechnęła się i odpowiedziała: „Szybko, drugi się zepsuł, a ten pożyczyła mi przyjaciółka”. Skinęłam głową.
Ale ręce mi drżały, gdy zapisałam coś w notesie. „Wrócę o szóstej. Przyniosę czerwony koszyk”. Trochę się spieszyłaś. Moje notatki piętrzyły się. Każdy wiersz był krokiem bliżej prawdy, ale też krokiem od obrazu starej matki, która znała tylko miłość i zaufanie. Weekend
Esteban po pracy poszedł do pracy, a Mateo był w szkole i robił coś innego, więc w domu panowała cisza, byliśmy tylko ja i Araceli.
Sprzątałam ze stołu w jadalni, próbując odwrócić uwagę i rozwiać dręczące mnie wątpliwości. Ale wtedy Araceli wróciła z czwartej klasy w jaskrawożółtej sukience w kwiaty, tak samo świeża jak w pierwszych dniach małżeństwa. „Mamo, idę tylko na targ” – powiedziała cicho.
Chwyciła swój zwykły koszyk z palmą i odeszła. Skinęłam głową i uśmiechnęłam się, ale gdzieś w głębi duszy jakiś głos namawiał mnie: Idź za nią, Estela, idź i znajdź prawdę.
Nie wahałem się. Chwyciłem mój stary szalik. Założyłem go na głowę, żeby zakryć twarz i cicho wyszedłem z domu, trzymając się w bezpiecznej odległości od Araceli. Słońce prażyło, pot spływał mi po plecach, ale nie obchodziło mnie to. Chciałem tylko wiedzieć, dokąd tak naprawdę idzie i co robi.
Araceli szła szybko brukowaną ulicą prowadzącą do targu, ale nagle, zamiast jak zwykle skręcić w prawo, skręciła w lewo w zaułek za robotniczą dzielnicą. Domy były stare i gęsto zabudowane, farba łuszczyła się, a blaszane dachy rdzewiały.
Z bijącym sercem zwolniłem i spróbowałem schować się za rowerami zaparkowanymi na chodniku.
Araceli nie odwróciła się; szła dalej. Weszła w jeszcze węższą alejkę, ledwo ocienioną słońcem. Schowałem się za warsztatem samochodowym, gdzie mężczyzna, pogrążony w myślach, dokręcał śruby. Zobaczyłem, jak Araceli zatrzymuje się przed starymi drewnianymi drzwiami, cicho puka, po czym wchodzi i znika.
Stałem tam, ciężko oddychając i czując zawroty głowy. Co moja synowa tu robiła? To nie był ani targ, ani dom znajomych, o których wspominała. Chciałem podejść, zapukać do drzwi i zapytać ją wprost, ale zamarłem.
Bałam się prawdy. Bałam się, że to, czego się dowiem, wszystko zniszczy.
W końcu odwróciłam się i weszłam z powrotem do domu, pełna pytań. Każdy krok był trudniejszy od poprzedniego. Gdy tylko otworzyłam furtkę, zamarłam. Araceli stała w kuchni, krojąc warzywa. Miała na sobie białą bluzkę, zupełnie inną niż kwiecista sukienka, którą miała na sobie.
Zostawiła mnie.
Zmarszczyła brwi i spojrzała na mnie zimnym, przenikliwym wzrokiem. Gdzie mama poszła, skoro właśnie wróciła? Zmarszczyłam brwi, z zaschniętymi ustami, niezdolna wykrztusić słowa. Zaledwie kilka minut wcześniej widziałam ją wchodzącą do alejki w żółtej sukience. Jak mogła tak szybko wrócić? A ta bluzka? Czy ja się jąkałam? Wyszłam.
Poszłam na spacer. Nic więcej. Araceli skinęła głową i nic więcej nie powiedziała, ale jej spojrzenie przyprawiło mnie o dreszcz. Weszłam na czwarte piętro i udawałam, że po coś idę, ale tak naprawdę chciałam uciec od tego spojrzenia i uspokoić łomoczące serce. Tego wieczoru siedziałam i robiłam na drutach, gdy Mateo…
Wbiegł do mojego mieszkania na czwartym piętrze, z policzkami czerwonymi od zabawy na podwórku. Szlochając, przytulił mnie do nóg. Babciu. „Och! Mama mnie zrugała tylko dlatego, że upuściłam ołówek. Nie tak jak wczoraj. Wczoraj była naprawdę słodka. Nawet mnie przytuliła. Wzięłam Mateo w ramiona i pogłaskałam go po głowie, ale w środku czułam, że płonę. Twój
Mama była zmęczona. „Synu, nie bądź smutny” – powiedziałem, ale głos mi drżał.
Mateo wtulił twarz w moje ramię i wyszeptał: „Babciu, chcę znowu być tą samą mamą, którą byłam wczoraj”. Przytuliłam go mocniej, ze łzami w oczach. „Jasne”. Słowa wnuka były jak nóż, wbijający się głębiej w podejrzenia, które próbowałam stłumić. Tej nocy nie mogłam spać. Leżałam w łóżku z szeroko otwartymi oczami, wpatrując się w sufit. Obrazy te powtarzały się w mojej głowie w kółko.
Araceli w kwiecistej sukience wchodzi do alejki. Araceli w białej bluzce stoi w kuchni, a głos Ivána rozbrzmiewa mi w głowie. Wyciągnęłam notes z szuflady i napisałam zdanie, w które nawet ja nie śmiałam uwierzyć. Może to nie była ta sama osoba. To zdanie było jak klątwa i przyprawiło mnie o dreszcz.
Następnego ranka postanowiłam wrócić do alejki. Nie mogłam już znieść wątpliwości. Zrobiłam rodzinne zdjęcie wiszące w salonie, przedstawiające promienną Araceli obok Estebana i Mateo. Ścisnęłam je mocno i wyszłam z domu, zdeterminowana, ale przestraszona. Alejka była taka sama jak wczoraj: cicha i ponura.
Zatrzymałem się przy stoisku z kukurydzą, gdzie kobieta w średnim wieku rozpalała ogień w kominku. Pokazałem jej zdjęcie i zapytałem: „Przepraszam. Widziałaś tę dziewczynę?”. Kobieta spojrzała na nią uważnie, a potem wskazała palcem. O tak, oczywiście. Często wchodzi i wychodzi z domu numer 14. Tego tam.
Podziękowałem jej.
Z bijącym sercem skierowałam się prosto do domu. Numer 14 pojawił się przede mną: poplamione ściany, łuszczące się drewniane drzwi i zwiędły stokrotek w doniczce na parapecie. Stałam tam z drżącymi rękami, czując, jakby cały świat wstrzymał oddech razem ze mną.
Zapukałam do drzwi, każde pukanie było jak uderzenie młotem w pierś. Drzwi otworzyły się z hukiem, a ja oniemiałam. Przede mną stała kobieta, która była do złudzenia podobna do Araceli, od twarzy i ciała po długie, czarne włosy. Jedyną różnicą był przerażony wyraz twarzy i drżące dłonie, w których ściskała szmatę.
Wyjąkałam, a mój głos się załamał. „Araceli”. Dziewczyna była zaskoczona. Mocno ścisnęła szmatę i próbowała zatrzasnąć drzwi. Ale w tym momencie z wnętrza dobiegł inny głos. Cichy, ale zdecydowany. „Isidoro, nie chowaj się dłużej. Wiesz, że to też jest złe”. Spojrzałam w górę i zobaczyłam młodą kobietę wyłaniającą się z kąta czwartego piętra. Stała tuż za kobietą, która wyglądała dokładnie jak Araceli.
