ale jego kończyny wydawały się dłuższe, zbyt giętkie, jakby nie były zrobione z kości.
Krzyczałam. Chwyciłam dzieci jedno po drugim i pobiegłam do drzwi wejściowych. Były zamknięte. Rzuciłam się po klucz, gdy coś powoli szło korytarzem. W końcu je otworzyłam i wybiegłam z synami na rękach.
Sąsiedzi, obudzeni moimi krzykami, wezwali policję.
Kiedy dotarli… dom był pusty. Ani śladu mężczyzny, ani śladu włamania, ani odcisku palca. Pokój chłopców? Czysty i schludny, jakby nic się tam nie stało…
