Szukała interkomu. Nacisnęła go.
Cisza. Potem kroki. Powoli, pewnie.
Drzwi się otworzyły. Millie prawie upuściła laskę.
— Ethan.
Był tam. Przed nią. Stary, z siwiejącymi włosami, ale to był on. Te same oczy, te same rysy, które tyle razy widziała w snach albo koszmarach.
Stał jak sparaliżowany, jakby uderzył go duch…
