Poszedłem do garażu tylko po to, żeby zabrać starą skrzynkę z narzędziami!

Odwróciłam się do męża i wyszeptałam: „Jak my tu żyliśmy przez cały ten czas?”. Słowa brzmiały surrealistycznie, jakbym opisywała czyjś dom. Ale był nasz. I nieświadomie dzieliliśmy go z kwitnącą metropolią pająków.

Natychmiast wezwaliśmy firmę dezynsekcyjną. Obserwowanie pracy profesjonalistów było zarówno ulgą, jak i kolejnym przypomnieniem o wszystkim, co zostało ukryte. Zdjęli sieci, spryskali chemikaliami i metodycznie rozebrali gniazdo. Jednak nawet po jego zniknięciu, wspomnienie pozostało. Przez wiele dni unikałem wchodzenia do tego garażu.

To doświadczenie coś we mnie zmieniło. Garaż, kiedyś zwykły schowek, teraz dźwigał dziwny ciężar. Za każdym razem, gdy go mijałem, myślałem o tym, czego nie widziałem, co ignorowałem przez tak długi czas. Nie chodziło już tylko o pająki, ale także o przypomnienie nam, że natura rozkwita w cieniu, w miejscach, w które nie zaglądamy, a czasem tuż pod naszym nosem.

Nawet teraz, miesiące później, wciąż waham się, zanim otworzę drzwi garażu. Ekspert ds. zwalczania szkodników zapewnił nas, że plaga zniknęła, ale mój umysł płata mi figle. Wyobrażam sobie te małe nóżki pełzające tuż poza zasięgiem wzroku, kolejne gniazdo, które po cichu buduje. Ta myśl przyprawia mnie o dreszcze.